Pierwszy poważny projekt czyli Vocal Trance...
Postanowiłem podzielić historią tego utworu, który wraz z moją dziewczyną Karoliną udało się po prawie roku wzlotów i upadków stworzyć.
Zaciekawionych tematem zapraszam szczególnie, można tu wiele dowiedzieć się na temat produkcji muzyki i poznać wiele ciekawostek z tym związanych.
Zaczęło się jak zwykle w mojej głowie. Tak jak większość z moich utworów, które można powiedzieć, że przez dekadę produkuję. Nucąc po cichu wymyślałem główną melodie tego, co można już w pełnej okazałości usłyszeć. Z dnia na dzień, coraz bardziej ją rozbudowywałem i gdzieś tam czułem, że świetnie pasowałby do niej wokal. Wcześniej już myślałem żeby stworzyć coś, co nie będzie tylko melodią i elementami perkusji, ale będzie też zawierać słowa z damskim śpiewem. Przed tym podejmowałem drobne próby by do mojej muzyki dołączyć jakieś elementy wokalu lub remixowałem coś popularnego na mój styl. Chciałem, żeby ktoś zaśpiewał coś typowo mojego. Ten nowy pomysł nadawał się do tego jak żaden inny, wiele razy słyszałem jak moja dziewczyna śpiewa i często ładnie to wychodziło, więc pomyślałem: "Po co szukać wokalistki, jeśli ona jest ciągle obok mnie." Zaproponowałem jej swój plan i po jakimś czasie namawiania z mojej strony zgodziła się na próby. Po jakimś miesiącu lub dwóch od pojawienia się pomysłu w mojej głowie, udało mi się zrobić tzw. pre-chorus, czyli coś znajdującego sie przed refrenem, coś co go zapowiada i nastraja do niego. Zrobiłem też refren, pre-drop i sam drop, a więc najważniejsze już miałem. Tak jak wcześniej wspominałem produkcja muzyki nie jest już dla mnie dużym problemem, ponieważ przez te wszystkie lata nauczyłem się ją tworzyć efektywnie, chociaż jest to bardzo skomplikowane hobby. Jak przypomnę sobie moje początki to wyglądało to jak szukanie czegoś z zamkniętymi oczami :) Wracając do tematu, to gdy wszystko było gotowe na tyle, by chociaż sprawdzić jak komponuje się z tym wokal, zacząłem pisać tekst, oczywiście po angielsku, bo jak trance to tylko angielskie słowa. Trochę tam angielski ogarniam, na tyle, że z pomocą internetu udało mi się stworzyć najpierw 2, a później kolejne 2 zwrotki rymującego się tekstu, który dodatkowo ma jakiś sens. Strasznie nie lubię gdy słowa w piosenkach nie mają sensu, a gdy słucham muzyki popularnej, to wydaje mi się że układają oni w większości tekst do utworów by brzmiał i komponował się dobrze z rytmem i melodią, a nie sensem, istnieje też wiele pięknych sensownych tekstów. Ja chciałem być bliżej tych, które mają sens. Nie było to proste, uważam nawet, że napisanie czegoś z sensem i rymem w obcym języku, nie znając zwrotów i synonimów jest nie lada wyzwaniem. Myślę, że udało mi się to zrobić i to nie jednokrotnie o czym będzie dalej. Cieszę się z tego, może mam do tego smykałkę, nie wiem może mi się tylko wydaję, że to ma sens i jest nawet dobre, ale zrobiłem to i jestem z tego w miarę zadowolony. Tekst gotowy więc do dzieła, śpiewamy, ćwiczymy, probójemy się uzupełniać, coś zmieniamy i poprawiamy. Nawet uczymy się poprawnej wymowy, a ja jestem na to szczególnie wyczulony. Niestety przeszkadzała mi twarda wymowa mojej dziewczyny, więc szukałem rozwiązania jak temu zaradzić. Napisałem tekst angielski "po polsku" i jakoś poszło :) Refren tego utworu zrobiłem dość wcześnie i jakoś się przyjął mimo paru prób jego zmiany. Zadziwiająco gładko i przyjemnie poszło. To ten fragment który można usłyszeć zaraz po gitarze, która sama w sobie też sprawiła nam wiele problemów, ale to również później. Wracając do refrenu, wyszło prawie odrazu dobrze i złapaliśmy tak zwanego bakcyla. Chcieliśmy robić dalej i bardzo nam się to podobało, czuliśmy duży zachwyt, a to już było prawie 5 miesięcy pracy. Nadszedł czas na nieszczęsne (jak się później okazało) zwrotki po intro. Nieszczęsne dlatego, że jeszcze nigdy wcześniej nic związanego z muzyką nie sprawiło mi tyle trudności i nerwów. Bądź co bądź, jest to rzadka, wspaniała ale też bardzo denerwująca pasja, szczególnie jeśli coś nie wychodzi lub zawodzi sprzęt. To po prostu nie wychodziło, z nie wiadomych do końca powodów. Drażniło to nas strasznie, sprawiało że coraz bardziej nas to zniechęcało do dalszej pracy, raz nawet pokłóciliśmy się przez to. Czasem po prostu oczekuje zbyt wiele i drażni mnie, jeśli coś nie wychodzi. Bakcyl gdzieś uleciał i daliśmy sobie spokój na jakiś czas. Po dłuższej przerwie wróciłem do pracy, próbowałem coś zaradzić i poradzić sobie z tym problemem. Cały utwór zmieniłem tak by grał on w innej tonacji, wtedy można byłoby zaśpiewać również w innej tonacji, co w tym przypadku zmieniłem z wcześniejszego D# na F# i trzeba było zaspiewac wyżej. Niestety to był kolejny zły pomysł, ale niosący ze sobą coś dobrego. Udało mi się dzięki temu zrobić niezle vocal chop'y, czyli takie wstawki melodyjne utworzone z wokalu (np. DJ Snake - Lean on i jego drop) z tym że ja tego tak nie przekształcam, tak drastycznie, wolę gdy słychać, że to właśnie typowo wstawki wokalne.
Moim wzorem do naśladowania jest producent trance Denis Kenzo. On przekształca dźwięki jak czarodziej, u niego to wszystko płynie, a jednocześnie jest jednolite, no mistrzowskie. Gdy udało mi się chociaż w jakiejś części wypełnić przestrzeń w utworze tymi chop'ami, pomyślałem o pre-dropie i instrumencie który powinien się tam znajdować, żeby nadać utworowi duszy. Zazwyczaj osadzałem w moich wcześniejszych produkcjach fortepian, a w układaniu melodi właśnie na tym instrumencie jestem moim zdaniem bardzo dobry, ale chciałem czegoś więcej, czegoś innego o czym już dawno myślałem. Po raz kolejny chciałem być jak Denis Kenzo i osadzić w swoim utworze gitarę i to nie byle jaką gitarę, bo zamarzyła mi się akustyczna i to najlepiej grana standardowo - biciem, nie z tabulatury. Nie znam się ani trochę na gitarze, a zagrać umiem na niej tylko krótki motyw z mission impossible i początek "Nothing else matter", więc powstał problem. Gitara to trochę moja odwrotność, ja w kółko klawisze i klawisze, a tu trzeba na strunach. Na szczęście znowu nie musiałem długo szukać, bo moja dziewczyna na niej gra i to dobrze gra :). Znowu miesiąc lub dwa prób, grania i z problemami jakoś w końcu ułożyliśmy to, co sobie wymarzyłem. Ledwo poradziliśmy sobie z jednym problemem, a już powstał drugi, czyli nagrywanie. Nagrywanie gitary mikrofonem, a dokładnie mikrofonem pojemnościowym to w naszym przypadku zły pomysł. Taki mikrofon zbiera każde dźwięki, bo jest bardzo czuły. Czasem nawet zbierał więcej niechcianych dźwięków, niż tych pożądanych. Mieszkanie nie jest najlepszym miejscem na nagrywanie, ale postarałem się jak mogłem żeby stworzyć do tego jak najlepsze warunki i w szafie zrobiłem mini studio nagrań :D Tak czy owak każde stuknięcie w gitarę, każde szuranie i zbyt mocne pociągnięcie za strunę również wchodziło na sesję nagraniową, niestety pozbyć się tego później jest ciężko i wpływa na jakość nagrania. Drugi mikrofon jaki posiadam, czyli dynamiczny, zupełnie nie wchodzi w grę. On nadaje się chyba tylko do tego, żeby ogłuszać wszystkich wydzieraniem się do niego w odległości takiej, że czuć od niego wilgoć wydychanego powietrza. Nie mówię tu o sprzęcie klasy premium, ale takiej na którą można sobie pozwolić jako amator). I znowu po złych doświadczeniach pojawiło się coś dobrego, aniżeli okazało się że to gitara akustyczno-elektryczna czyli taka, która potrafi dźwięk strun zamienić na sygnał elektryczny i poprzez specjalny kabel przenieść w o wiele lepszej jakości do komputera. Poszperałem w sieci i znalazłem jak to zrobić. Trzeba było zainwestować, było to około 200 zł na interfejs audio. Urządzenie z zewnętrzną kartą dźwiękową i wszystkim co potrzebne, by to co zamierzone się udało. To już był sprzęt profesjonalny i wzbogacił nasz asortyment studyjny znacznie. Udało się przenieść gitarę do programu w co najmniej zadowalającej jakości, a ja już postarałem się by brzmiała jak najlepiej używając różnych wtyczek i efektów. Do ukończenia aranżacji utworu pozostały tylko te nieszczęsne zwrotki za intro, znów wziąłem się do pracy i po jakimś czasie udało mi się napisać 4 zwrotki w miarę sensowne oraz posiadające rym. W dwóch ostatnich zmieniłem delikatnie melodie, by śpiew nie nudził się i nie powtarzał melodyjnie. Powtórzenia są dobre, ale nie można przesadzać. Po raz kolejny spróbowaliśmy to ukończyć i dodać do tego dobry, dobrze brzmiący wokal. Karolina śpiewała każdą zwrotkę po 10 razy, a ja wybierałem z tego najlepsze partie i tworzyłem najlepszą sesje. Na słuch wyłapywałem, która zwrotka lub nawet wers zaśpiewany był najlepiej, następnie wycinałem najlepsze fragmenty i łączyłem w jeden. Praktycznie wszystko już co było do zrobienia pozostało już w mojej kwestii. Obróbka wokalu, dopasowywanie do utworu i inne drobne poprawki, bo nie da się zaśpiewać wszystkiego idealnie w tempo, a dochodzi również opóźnienie sprzętowe, czyli latencja. Tak czy owak pełno roboty i to nie wdzięcznej roboty. Dodatkowo sam projekt już ledwo dawał radę, tak wiele było tam danych i przeróżnych wtyczek i programów które musiały współgrać, że coraz częściej pojawiał się crash. Niekiedy udało mi się zapisać postęp a niekiedy nie i to denerwuje jak cholera. Chaos, który niestety w moich projektach występuje przez moją kulturę pracy, również mi nie pomaga, ale na początku gdy zaczynam projekty często nie wiem, że może być to projekt, który będzie ważny dla mnie. Często już jest za późno żeby zapanować nad tym chaosem, a robić od nowa to, co się już zrobiło, to mordęga i często nie wychodzi jak pierwowzór. Nie dawno jeszcze prawie straciłem cały projekt, bo wystąpił jakiś błąd, który prawie mnie pozbawił całego utworu. Udało mi się znaleźć błąd i go wyeliminować,a chciałem już wyrzucić komputer przez okno. Jakoś w końcu ukończyłem to nad czym tak długo pracowałem. Pozostał etap, który jest moją słabą stroną, czyli miks utworu. Jest to żmudny proces, w którym każdy dźwięk poddawany jest obróbce i to najlepiej tak, by nie gryzł się z innymi dźwiękami grającymi w tej samej chwili. Trzeba znaleźć dla każdego z dźwięków odpowiednią niszę w spectrum częstotliwości. Każdy dźwięk gra w odpowiedniej dla siebie częstotliwości, oczywiście nie w jednej np. przyjmijmy 554 Hz (herców) ale w znacznej okolicy właśnie tej wartości. Jeżeli usuniemy zbyt dużo częstotliwości dookoła, żeby inny podobny dźwięk się z nim nie gryzł, możemy pogorszyć sprawę i pozbawić naszego dźwięku jakości i jego faktycznego wydźwięku. Ciężko to opisać krótko i zwięźle, ale staram się jak mogę. Po prostu łatwo przedobrzyć i zamiast poprawić można łatwo pogorszyć. Każdy dźwięk trzeba odpowiednio dopieścić, ja nie jestem w tym wirtuozem i czasem słychać w moich produkcjach te niedoskonałośći, tym bardziej w starszych produkcjach. Ciężko wyważyć to wszystko żeby utwór grał dobrze na różnych źródłach dźwięku, od telefonu aż po duże głośniki. Profesjonaliści mają od tego inżynierów dźwięku, którzy ciężko pracują nad tym żeby to, co słuchamy nam się podobało i było idealne. Ja radzę sobie sam i to z różnym skutkiem. Bardzo się starałem, żeby można było to przesłuchać tak, by uszy nie bolały. Liczę na to, że tak jest, bo jestem już zmęczony tym utworem, moje uszy również. Nie wychwytują już nawet różnicy między wersjami finalnymi, miesza mi się już i nie wiem, która wersja jest najlepsza. Chcę już to wypuścić i odpocząć od tego. Błędów jest na pewno sporo, co niektóre wynikają z niewiedzy, inne wynikają już z niemożności cofnięcia się do tego stopnia, by je naprawić. Na pewno jestem z tego utworu dumny, bo udało mi się zrobić coś o czym zawsze marzyłem i to dla mnie wielki krok w przód. Na błędach, które tu popełniłem na pewno nauczę się jak lepiej sobie radzić w kolejnych produkcjach tego typu. Na pewno jeszcze tego sproboje i dam z siebie jeszcze więcej.
Łatwo można stwierdzić jak bardzo wymagający jest ten gatunek muzyczny, jak skomplikowany i pelen niuansów i jak wiele czasu będę musiał poświęcić by go opanować. Mozliwe że właśnie to mnie w tym kręci, ten trud i szerokie spectrum możliwości, które są nie wyczerpane.